- Aaaaaaaaa - zaczęłam krzyczeć. Wzbiłam się w powietrze i z hukiem wleciałam do jaskini Deva, przy okazji uderzając się w kamienną ścianie. Dev leżał na posłanku z całkowitym spokojem.
- Co się stało? - spytał.
- Wdepłam w parszywy, odrażający, pusty i znienawidzony przeze mnie śnieg - odpowiedziałam z prędkością światła.
- I dlaczego tak krzyczysz, budząc przy okazji całą wathę? - spytał.
- Bo on jest złyyyy - powiedziałam, prowadząc go na miejsce zbrodni.
- ON był tu, wskazałam na małą kałużę.
- Tyle że go niema.
- Ale był - powiedziałam zmartwiona - parszywek uciekł sobie.
- Może zajmiemy się czymś innym niż dawanie kary małej kałuży.
- Może.. - powiedziałam i po chwili leżałam na grzbiecie Deva.
- Teraz ty mnie oprowadzisz.
- Dobrze - zeskoczyłam z jego grzbietu i za pomocą swojej mocy uniosłam go w górę.
- Przecież mogę sam iść - powiedział.
- Ty mnie nosiłeś i ja cię poniosę - odpowiedziałam. Oprowadziłam go po całym moim legionie, ale droga powrotna wyglądała tak samo, jak poprzedniego dnia, czyli Deviś mnie zaniósł do mojej jaskini, a ja byłam wyczerpana, ponieważ wykorzystałam dużo energii na unoszeniu Deva w powietrzu.
Deviś?