poniedziałek, 6 marca 2017

Od Kassi

To okropne uczucie, gdy twoja matka, się puszcza, a ty jesteś dzieckiem któregoś z jej partnerów. Sama myśl, o jakie rzeczach robi moja kochana mama, nie przychodzą mi gładko. Zawsze mnie to kuje.
Pomimo tego, wybaczam jej. Ona zamian, troszczy się o mnie, szepcze jak mnie kocha. Czasami chciałam płakać ze szczęścia i wtulać się w jej ciepłe i grube futro. Już raz to zrobiłam, ona się zaśmiała, miała piękny śmiech.
Gdy zawsze bawiłam się przed jaskinią, patykiem bądź udawałam, że poluje. Madoke, bo tak miała na imię moja rodzicielka. Przyprowadzała do jaskini kolejnego basiora, ale i tak po tygodniu już go nie było. Za każdym razem pytałam się o to samo:
-Mamo, a który to mój tata?
Przy każdym pytaniu była zakłopotana, ale odpowiadała mi tak samo:
-Nie wiem.
Z wiekiem zaczęłam zadawać inne pytania na ten temat, wiedziałam, że odpowiada mi szczerze:
-Mamo, czy ja jestem twoim błędem?
-Oh, em. Tak, jesteś błędem, który powoduje, że nie mogę być smutna ani nie pozwala mi się nudzi i, i zawsze muszę być kochana przez kulkę futerka.
Kochałam ją, umiała odpowiedzieć prawdę, przez którą nie będziesz mieć depresji.
Dni mijały, a ja zaczęłam dorastać. Mama robiła się bardziej nerwowa i przestraszona. Nie wiedziałam dlaczego, a gdy pytałam wymigiwała się, czule mnie przytulając. Gdy wychodziłam na plac. To takie miejsce, gdzie u nas wilki się spotykają. Rozeszły się szepty, wokół mnie i poleciało kilka obelg, ale nie rozumiałam o co chodzi. Uciekłam do domu. Zaczęłam wołać Madoke, by wyjaśniła mi, lecz niej nie było. Myślałam, że już wróciła. Przestraszyłam się. Pobiegłam do pobliskiego lasu. Tam zawsze przychodziliśmy z przyjaciółkami. Miałam nadzieje, że wyjaśnią mi o co chodzi. Były tam, ale z nią. Typowa, jestem najlepsza a wy to śmiecie. Każda wataha taką posiada, a my mamy ich sporo. Niby piękna o białych skrzydła i złotej czuprynie. Nie lubiła mnie i mojej mamy:
-O proszę córcia puszczalskiej.
Stałam jak wyryta, jak śmie tak nazywać, mamę.
-Ha, ha słyszałam, że zagryzł ją jakiś basior. Wczoraj o północy. Penie to jej kolejny 'wybranek'. Nie szkoda mi jej, na takie wilki nie ma tu miejsca to pospolita dzi.
Nie dokończyłam, na całej polanie rozpowszechnił się ogień, a ja na środku warcząc. Wadera chciała uciec za pomocą skrzydeł, ale ognia było za dużo. Upadła, a z jej czoła spływał pot:
-Rozumiem, że jest tu wiele snobów takich ja ty. Rozumiem, że nie tolerujesz tego co robi moja mama, ale nie pozwolę ci ją obrażać!
-Kassi! Chcesz mnie zabić!? Jeśli to zrobisz, dołączysz do puszczalskiej!
Zaczęłam się śmiać, mam dość specyficzny śmiech. Waderze zmniejszyły się źrenice, patrzył się na mnie ja na psychopatkę. Płomienie wygasły, a z mych oczu wylał się strumień łez, zaczynając od dwóch kropel. Zasłoniłam pyszczek łapą i głośniej szlochałam, krzycząc "Kłamiesz!". Po kilku krzykach wybiegłam i zaczęłam jak głupia pytać wszystkich, czy ją widzieli, basiory odpowiadali "Sorry, już dawno urwaliśmy kontakt".
Miną tydzień, a ja zaakceptowałam to, co się stało. Stałam się opryskliwa. Dla nowo przybyłych byłam słodka, niewinna, by nie wierzyli o plotkach, zastępczyni kwiatka. Takie przezwisko mamy, bo z kwiatka na kwiatek. Choć ta plotka nie wzięła się znikąd, parę razy próbowałam kogoś wyrwać moimi zalotnymi próbami, chodź się denerwowałam i wywijałam fikołki ze stresu. No ale jest jakaś szansa, lepiej niż siedzieć samotnie z osiwiałym futrem.
Czas leciał nieubłaganie i wszystko zbliżało się do moich urodzin. Trzy lata, obiecałam sobie, że odejdę stąd. Miałam dość zgrywania słodkiej i trudnego odbudowywania reputacji. Oczywiście 'maskę' biorę ze sobą. Nie wiadomo, w jakiej sytuacji się znajdę.
Nadszedł ten dzień. Pożegnałam się ze znajomymi i pobiegłam w stronę otwartego świata. Zapominając o tajemniczej śmierci mamy.
Skakałam po skałach, wspinałam się na drzewach i bawiłam się ogniem, tańcząc w wirujących płomieniach. Czułam się wolna i szczęśliwą. Bawiłam się, nie zwracając uwagi, że byłam już na czyjejś terytoriach. Śmiałam się donośnie z wirujących płomyków, wokół mojego ciała. Gdy uspokoiłam łaskoczące mnie, języki płomieni dotarło do mnie, w jakim ja pięknym lesie jestem. Nieopodal płynęło jezioro a nad nim most. Oczywiście, stanęłam na moście, a obok mnie lewitowały dwa ogniki. Tkanie i kontrolowanie ognia jest super. Zawiesiłam łapy na moście, wpatrując się w płynącą wodę:
-Ciekawe co się stanie, jeśli tam wpadnę?-Powiedziałam do siebie.
Przymrużyłam oczy, a moje ciało domagało się krótkiej drzemki. Moja koncentracja spadła przy czym, niegdyś śliczne ogniki zmieniały się w małe kółka. Nie rozsądne, z mojej strony spuszczać gardę, ale co mi się stanie? I tymi słowami przywołałam zdarzenia. Płomyki rozbłysły, intensywnie wydostając nikłe ciepło. Czułam, że nie jestem jedyna na moście. Jak mam to rozegrać? Może powinnam być agresywna, dla bezpieczeństwa? Lepiej zagram na pierwsze dobre wrażenie, a jak coś to zwiewam. Podniosłam głowę i skierowałam ku przybyszowi. Uśmiechnęłam się, najładniej jak umiałam i zachichotałam aktorsko, zgasiłam ogniki i przymrużyłam oczy. Ciekawe czy zadziała?


                                                                     Jakiś wilk? xd