Ventus nie mogła się dowiedzieć, że z winy basiora zginął jego brat. Tak przynajmniej twierdził basior. Na samą myśl o tym, zatrzęsły się pod nim nogi.
Znalazł się w swojej jaskini. Czas pracy dobiegł końca. Był zmęczony, bolały go mięśnie. Przyciągnął się, a potem ruszył do "sypialni". Położył się na swoim posłaniu i zasnął.
***
Nathana obudził śpiew ptaków. Lekko otworzył najpierw prawe oko, potem powoli lewe. Ziewnął. Usiadł na posłaniu. Wyciągnął łapy przed siebie i otrzepał je. Ból mięśni nadal my towarzyszył, lecz nie w takim stopniu jak wczoraj. Poszedł do drugiego pomieszczenia, w którym zostawił resztki upolowanej sarny. Dokończył posiłek i wyleciał z jaskini w kierunku terenów wspólnych. Gdy znalazł się nad łąką, rozejrzał się. Gdy upewnił się, że nikogo nie ma, zaczął ćwiczyć akrobacje w locie. Najpierw zrobił kilka "beczek". Potem wzniósł się bardzo wysoko. Zwinął skrzydła i pyskiem w dół zaczął spadać. Na wysokości koron drzew rozwinął skrzydła i trochę balansując w powietrzu, zwolnił tempo spadania. Niestety, nie zdążył wykręcić, lecąc do góry i zarył pyskiem o ziemię. Stęknął, wstając.
- Ładne lądowanie. - usłyszał głos za sobą.
Nate machinalnie się obrócił. Jego policzki pokryły się rumieńcem, gdy dojrzał Ventus. Znowu! Znowu jej nie zauważył! Skąd ona się tu wzięła?
- Potrafisz się bezszelestnie skradać... - basior wydukał pod nosem. Otrzepał się z ziemi. - Chyba kiepski, że mnie zwiadowca. - uśmiechnął się do wadery.
Ona odwzajemniła uśmiech.
- Ty się ciągle pakujemy w kłopoty... Czekaj... - zamknęła oczy, a Nate poczuł mówienie w całym ciele, a wtedy ból ustał. - Mam nadzieję, że więcej razy uleczać cię nie będę musiała.
Zapadła chwila ciszy. W końcu Nathan odezwał się:
- Wiesz... Przepraszam za wczoraj... Ja... Ja po prostu mało mówię o swojej przeszłości...
Ventus? Sory, że krótkie :(