- Pierwszy raz widzę je na oczy... Przypominają mi ciebie.
- W jakim sensie?
- Wydają się być wolne, niezależne, bo w końcu skrzydła wielu kojarzą się z wolnością.
- Prawda. Kiedy latam, to czuję się cudownie. Jakby nikt nie mógł mi tego odebrać.
- Czy... zresztą nieważne.
- Czego chcesz?
- Wiesz, co? Ja sam nie wiem, czego chcę. - wziąłem głęboki oddech. - Można powiedzieć, że mam aktualnie kryzys życiowy. Tęsknię za rodziną, tęsknię za starymi przyjaciółmi, tęsknię za wszystkimi i do wszystkiego, ale wiem, że nie mogę stąd odejść.
- Ja tęsknię za mamą, ale musimy walczyć z żalem. To w końcu minie.
- Tak mówił do mnie ojciec. Kiedy miałem chwile słabości, zawsze pocieszał mnie tymi słowami, a za nim... za nim tęsknię najbardziej.
- Przykro mi, jeśli cię zraniłam.
- Nie, coś ty. Bardzo Ci dziękuję. - spojrzałem na krążące hipogryfy.Wtem, rozległ się huk, a jeden z majestatycznych zwierzy spadł na ziemię. W oddali słyszałem krzyki, tupot nóg.
- Szlag. Znowu ci kłusownicy.
- Uciekaj!
- Niby dlaczego?
- T - twoja noga... - nie dokończyła, bo przyłożyłem jej łapę do pyska.
- Nie jest tak źle. Dam radę.
- Nie! - krzyknęła Ventus. Chciała podbiec bliżej mnie, zapewne, aby się teleportować, ale z lasu wypadła kobieta. Była w stroju kłusowniczym, a w ręce jakiś nieznany mi rodzaj broni - pistolet ze sznurkami. Spojrzała na moją towarzyszkę i wystrzeliła. Zamiast pocisku w stronę Ventus poleciała siatka z aluminiowych linek, tak ciężka, że wadera w żaden sposób nie mogła się oswobodzić. Przy kłusowniczce w szeregu zaczęli się ustawiać inni członkowie tych łowów - mężczyźni, kobiety, nastolatkowie, dorośli.
- Bierzcie tego po prawej. - rzuciła w stronę lewej części szeregu. Zanim ludzie choćby zareagowali, ja przystąpiłem do działania. Stworzyłem ostrze bez klingi, ustawiłem koło szeregu i rozkazałem mu przebić się przez ok. 10 ludzi. Zrobiłem to z zimną krwią, bez zastanowienia.
- Śmiecie. - mruknąłem pod nosem. Podszedłem do Ventus, po czym brudnym od krwi ostrzem przeciąłem linki.
- Jak... jak mogłeś zabić 10 ludzi, bez wyrzutów sumienia?!
- Chciałem cię chronić. Miałem dać im nas po prostu zabić?
- Widziałam... nie zastanawiałeś się. Po prostu ich zarżnąłeś. - do jej oczu napłynęły łzy.
- Czy ty nic do ch*lery nie rozumiesz?! To wojna, Ventus, wojna, a na wojnie przetrwają najsilniejsi. Jeśli nie będziemy zabijać tych ludzi, oni zabiją nas! - wrzasnąłem.
- Tam byli niepełnoletni! Byli starzy! Jak mogłeś?!
- Bądź wreszcie cicho! Nie obchodzi mnie, w jakim wieku oni byli. Są źli, a to wystarczy, żeby ich zaatakować! - po tych słowach Ventus zerwała się i uciekła. Złość się we mnie gromadziła. W żyłach buzowała mi krew. Zapaliłem się. Ciąłem ostrzem po kamieniach, trawie roślinach i truchłach ludzi.
- To przez was... - wydyszałem. - To wszystko przez was, śmiecie! - odrzuciłem ostrze, a potem cały w furii spaliłem ciała i wrzasnąłem na cały Legion Powietrza.
Ventus? Tylko nie miej focha na Ignisa przez resztę życia!