Nie śmiała się. Nie szydziła, wręcz przeciwnie - pomogła mi się pozbierać. Postanowiłem się jej odwdzięczyć. Może nie teraz, kiedy nie miałem co począć, ale na pewno kiedyś też coś dla niej zrobię. Wyszedłem niespiesznie z twierdzy i skierowałem się w stronę idącej gdzieś Kassi.
- Wiesz gdzie idziemy?
- Nie, ale właśnie na tym polega urok zwiedzania.
- Cóż... od początku chciałem komuś pokazać pewne miejsce. Nie należy do naszych terenów i tylko ja o nim wiem. Jeśli tylko chcesz... no wiesz. Przejść się ze mną?
- Czy ty mnie właśnie zaprosiłeś na spacer?
- Może. - uśmiechnęła się tylko i cicho zaśmiała. - Czy to oznacza tak?
- Mhm. Ale jestem zdziwiona. Jeszcze dzisiaj w południe kłóciliśmy się jak przekupki na targu, a teraz ty mnie chcesz zabrać do jakiegoś sekretnego miejsca.
- Nigdy mnie nie zrozumiesz.
- W to akurat wierzę. - znowu parsknęła śmiechem. Kiedy to powiedziała, zauważyłem przejście do mojego sekretnego miejsca. Było stosunkowo niedaleko, ale nie wiedziałem, że aż tak blisko.
- Teraz zamknij oczy. - powiedziałem, a potem wprowadziłem ją na tą łąkę:
- Możesz otworzyć. - powiedziałem, po czym Kassi otworzyła oczy.
- Ja... aż brak mi słów. - spojrzała na łąkę. Był akurat zachód słońca, więc każdy centymetr tego miejsca był oblany złotym i kojącym blaskiem.
- Od dzisiaj przestałam w tobie widzieć maszynę do sprawiania bólu i goryczy. Okazuje się... że masz serce.
- A ty nie umiesz jedynie wrzeszczeć i drwić sobie ze mnie.
- Racja. - odpowiedziała. Staliśmy w milczeniu kilkanaście minut. Oboje widzieliśmy jak słońce kończy swoją wędrówkę nad widnokręgiem, a wszystko zapada w sen. Kwiaty się zamknęły, zrobiło się ciemno, ale nie jak nocą.
- Wiesz co? Lepiej wracajmy.
- Boisz się ciemności? - zadrwiła moja towarzyszka.
- Nie. Tylko potem będzie za ciemno, aby wracać.
- Więc chodźmy. - poszliśmy w stronę Centrum, gdzie nasze drogi się rozchodziły. Staliśmy pod wejściem na górną część.
- Żegnaj, Kassi.
- Dobranoc, panie alfo. - odpowiedziała po czym poszła w stronę jaskiń Legionu Ognia. Ja wspiąłem się na górę Centrum i położyłem we własnej kwaterze.
***
Obudziło mnie słońce wpadające przez otwór w skale. Ziewnąłem potężnie i się przeciągnąłem. Miałem dziś wyjątkowo dobry humor, dlatego postanowiłem nikogo dzisiaj nie wkurzać. Wyszedłem przed jaskinię i spojrzałem w dal. Przede mną rozciągał się Legion Wody, wszędzie widziałem tylko niebieską toń, lub małe plażyczki. Wtem ciszę i spokój przerwał krzyk.
- RATUNKU!!! KTOKOLWIEK TU JEST, NIECH POMOŻE!!! - jak nietrudno się domyślić, krzyk należał do wadery. Jak jeszcze łatwiej - do Kassi. Instynktownie rzuciłem się w kierunku dźwięku, gnałem jak szalony, wiatr targał moje gęste futro. W końcu dopadłem do wadery, która... nie była sama. Wokoło niej stało co najmniej pięciu mężczyzn, a reszta kręciła się w pobliżu.
- Ignis?! Błagam, zrób coś. Ja nie mogę używać swoich mocy. To małe chole*stwo - wskazała na wnyki. - mi je zablokowało. - spojrzałem na facetów. Wszyscy się szczerzyli i mieli przy sobie jakieś dziwne bronie. Spojrzałem na nich wszystkich. Przestrzeń była otwarta, więc mogłem użyć mojej mocy ostateczności. Skupiłem się mocno na ludziach, po czym zamknąłem oczy. Słyszałem jak podchodzą do mnie z głośnym śmiechem. Otworzyłem oczy, w których malowało się szaleństwo i obłęd. Między kłusownikami, a mną zaczął się tworzyć wir z ognia, rosnący z każdą sekundą. Na twarzach mężczyzn dostrzegłem przerażenie i śmiertelny strach. Wir zmienił się w niewielkich rozmiarów tornado. Stać mnie było na więcej, ale cóż... za mało miejsca. Skierowałem tornado ognia na skamieniałych ze strachu facetów, a tornado natychmiast spaliło ich żywcem. Wyczarowałem w pośpiechu miecz ze skały wulkanicznej ostrze, którym rozwarłem wnyki.
- Uciekaj. - rzuciłem do Kassi. - Ja się zajmę resztą tych padalców. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i zaszarżowałem z mieczem na resztę kłusowników.
Kassi?