- Nie zrobię ci większej krzywdy, jeśli mi pomożesz. - powiedziałam cicho. Kiwnęła głową.
- Co mam zrobić? - zapytała.
- Chcę się zemścić na synu mojego dawnego właściciela. - powiedziałam, szczerząc sztucznie kły, by ludzie myśleli, że szykuję się do ataku. - Więc popchnę cię na kratki, a gdy twój właściciel przyjdzie i będzie chciał cię zabrać ja skoczę na niego i zatrzymam, a później, jak chcesz, możesz mi pomóc to wszystko rozwalić. - powiedziałam i przestałam krążyć wokół niej.
- Pomogę. - powiedziała i uśmiechnęła się szaleńczo. Warknęłam głośniej i zaszarżowałam na nią. Popchnęłam ją, a ta poleciała na kraty i upadła. Wypięłam dumnie pierś i zaczęłam spacerować po ringu. Właściciel tamtej wadery zostawił otwarte drzwi.
- Teraz! - krzyknęłam do niej i skoczyłam na jej właściciela, wgryzając się mu w kark. Po chwili padł martwy na ring. Nagle poczułam na futrze coś zimnego i mokrego. Woda! O dziwo, demon zaczął rosnąć w siłę po niej. Z moich pleców wyrosły cieniste skrzydła, a oczy zapłonęły na niebiesko. Słyszałam krzyki ludzi, ale nie zwracałam na nie uwagi.
- Mizu? - zapytał znajomy głos. Spojrzałam w stronę z której dochodził. Ventus. Wybiegłam z ringu razem z samicą poznaną tutaj.
- A tak w ogóle, jestem Raksha. - przedstawiła się.
- Mizu. - odpowiedziałam. Popatrzyłam w tył. Niektórzy ludzie próbowali nas złapać. Oni sobie żarty robią? Ten, który zbliżał się do nas nawet nie zdążył ręki podnieść, a padał na ziemię bez tchu. Rozwinęłam skrzydła i chwyciłam Rakshę za kark. Mimo, że nigdy nie latałam, wzbiłam się w powietrze. Demon jak widać już kiedyś latał. Trochę dalej odstawiłam waderę na ziemię i poleciałam za to obrzydliwe miejsce. Szukałam wzrokiem czegoś, czym mogła je podpalić. Znalazłam niewielką rozpaloną pochodnię. Wzięłam ją do pyska i podpaliłam całe miejsce walk. Nagle zobaczyłam namiot z napisem "Szef". To musiał być namiot syna właściciela. Weszłam do niego i zobaczyłam małe ludzkie szczenię. Wyrzuciłam pochodnię na suchą trawę. Dziecko patrzyło na mnie tymi swoimi brązowymi ślepkami i wyciągało w moim kierunku ręce. Przybliżyłam lekko do niego swój pyszczek. Ono złapało mnie za nos.
- Pieśek! - powiedziało uradowane. Nie mogłam go zabić. Nawet jeśli należało do tamtego człowieka. Wzięłam je lekko za ubranie na plecach i położyłam sobie na grzbiecie. Wyleciałam z namiotu zanim zajął się ogniem. Szybko wróciłam do Rakshy i razem pobiegłyśmy do Ventus.
- Hej Ven. - powiedziałam. Ventus popatrzyła na mnie i na cieniste skrzydła.
- Ja idę szukać matki. - powiedziała Raksha. - Żegnaj, Mizu.
- Żegnaj, Raksho. - popatrzyłam na nią. - Ven, wracamy do watahy.
- Nie ma jak. - jęknęła i spojrzała na swoje skrzydło.
- Pomogę, ale może boleć. - mruknęłam i złapałam za jej skórę na karku. Wzbiłam się w powietrze i poleciałam w stronę watahy. Ventus chyba nie zauważyła małego ludzika siedzącego na moim grzbiecie i kurczowo trzymającego się mojego futra.
Ventus? :)