piątek, 12 maja 2017

Od Mizu cd. Ventus

Wyszłam na ring, już opętana przez demona. Popatrzyłam w stronę otwierających się drzwi klatki przeciwnika. Wyszła z nich biszkoptowa samica. Warknęłam głośno, by ją wystraszyć. Cofnęła się trochę, ale za chwilę zrobiła krok do przodu. Nie wyglądała na zwykłego psa. Zaczęłam krążyć wokoło mojej przeciwniczki. Ta przełknęła ślinę. Bała się, ale jednak próbowała walczyć ze strachem. Widziałam w niej potencjał. Szkoda by było zabić taką istotę.
- Nie zrobię ci większej krzywdy, jeśli mi pomożesz. - powiedziałam cicho. Kiwnęła głową.
- Co mam zrobić? - zapytała.
- Chcę się zemścić na synu mojego dawnego właściciela. - powiedziałam, szczerząc sztucznie kły, by ludzie myśleli, że szykuję się do ataku. - Więc popchnę cię na kratki, a gdy twój właściciel przyjdzie i będzie chciał cię zabrać ja skoczę na niego i zatrzymam, a później, jak chcesz, możesz mi pomóc to wszystko rozwalić. - powiedziałam i przestałam krążyć wokół niej.
- Pomogę. - powiedziała i uśmiechnęła się szaleńczo. Warknęłam głośniej i zaszarżowałam na nią. Popchnęłam ją, a ta poleciała na kraty i upadła. Wypięłam dumnie pierś i zaczęłam spacerować po ringu. Właściciel tamtej wadery zostawił otwarte drzwi.
- Teraz! - krzyknęłam do niej i skoczyłam na jej właściciela, wgryzając się mu w kark. Po chwili padł martwy na ring. Nagle poczułam na futrze coś zimnego i mokrego. Woda! O dziwo, demon zaczął rosnąć w siłę po niej. Z moich pleców wyrosły cieniste skrzydła, a oczy zapłonęły na niebiesko. Słyszałam krzyki ludzi, ale nie zwracałam na nie uwagi.
- Mizu? - zapytał znajomy głos. Spojrzałam w stronę z której dochodził. Ventus. Wybiegłam z ringu razem z samicą poznaną tutaj.
- A tak w ogóle, jestem Raksha. - przedstawiła się.
- Mizu. - odpowiedziałam. Popatrzyłam w tył. Niektórzy ludzie próbowali nas złapać. Oni sobie żarty robią? Ten, który zbliżał się do nas nawet nie zdążył ręki podnieść, a padał na ziemię bez tchu. Rozwinęłam skrzydła i chwyciłam Rakshę za kark. Mimo, że nigdy nie latałam, wzbiłam się w powietrze. Demon jak widać już kiedyś latał. Trochę dalej odstawiłam waderę na ziemię i poleciałam za to obrzydliwe miejsce. Szukałam wzrokiem czegoś, czym mogła je podpalić. Znalazłam niewielką rozpaloną pochodnię. Wzięłam ją do pyska i podpaliłam całe miejsce walk. Nagle zobaczyłam namiot z napisem "Szef". To musiał być namiot syna właściciela. Weszłam do niego i zobaczyłam małe ludzkie szczenię. Wyrzuciłam pochodnię na suchą trawę. Dziecko patrzyło na mnie tymi swoimi brązowymi ślepkami i wyciągało w moim kierunku ręce. Przybliżyłam lekko do niego swój pyszczek. Ono złapało mnie za nos.
- Pieśek! - powiedziało uradowane. Nie mogłam go zabić. Nawet jeśli należało do tamtego człowieka. Wzięłam je lekko za ubranie na plecach i położyłam sobie na grzbiecie. Wyleciałam z namiotu zanim zajął się ogniem. Szybko wróciłam do Rakshy i razem pobiegłyśmy do Ventus.
- Hej Ven. - powiedziałam. Ventus popatrzyła na mnie i na cieniste skrzydła.
- Ja idę szukać matki. - powiedziała Raksha. - Żegnaj, Mizu.
- Żegnaj, Raksho. - popatrzyłam na nią. - Ven, wracamy do watahy.
- Nie ma jak. - jęknęła i spojrzała na swoje skrzydło.
- Pomogę, ale może boleć. - mruknęłam i złapałam za jej skórę na karku. Wzbiłam się w powietrze i poleciałam w stronę watahy. Ventus chyba nie zauważyła małego ludzika siedzącego na moim grzbiecie i kurczowo trzymającego się mojego futra.

Ventus? :)